Niestety warunki nie stwarzały możliwości pisania raportu na bieżąco, więc... dziś troszkę zaległych się pojawi z datami wstecznymi :)
Noc spędziliśmy na krańcu Sopotni Wielkiej. Dojazd wieczorową porą w piątek dostarczył trochę emocji - szczególnie jego końcówka, gdyż okazało się że na polach wciąż zalega dużo śniegu, a jezdnia była momentami oblodzona. Na szczęście udało się zatrzymać w planowanym miejscu - nieopodal szlabanu leśnego. Noc była chłodna ale poranek wynagrodził wszystkie niedogodności.
Tuż po świcie wyruszyliśmy na pierwszy rekonesans powierzchni. Wpierw drogą asfaltową, a później koleinami po LKT. W miejscach które pamiętałem z lat ubiegłych zalegało około metra śniegu. Piękna słoneczna atmosfera sprzyjała aktywności sikor, zięb oraz krzyżodziobów. Dzięcioły jak na złość nie chciały z nami zbytnio współpracować.
W pewnym momencie koleiny po ciągniku zrywkowym się skończyły i rozpoczął się marsz przez śnieg - momentami zmrożony, momentami na tyle miękki że człowiek zapadał się wpół uda. Po kilkudziesięciu metrach napotkaliśmy odchody niedźwiedzia.
W pewnym momencie zza naszych pleców dał się słyszeć głos... przypominający trochę wuwuzelę, a trochę miauczenie... nie ukrywam że lekki dreszcz mnie przebiegł gdyż odległość była nieznaczna.. może 100metrów, może 200. Z jednej strony kusiło mnie by zawrócić i szukać źródła głosu z drugiej strony brak pewności odnośnie jego źródła. Typuje że był to ryś który poszukiwał partnerki i miauczał. Gdy udawało się jego głos ten odpowiadał.
Chwilę później gdy głos ucichł udało się zaobserwować również sóweczkę na pobliskim drzewie, a schodząc do przyczepy napotkaliśmy tropy głuszca oraz stare tropy rysia...
Reszta dnia przebiegła leniwie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz