niedziela, 28 października 2012

28.10.2012 Kierunek UK, dzień 5

Czas na wieżę Babel... rozumianą jako... Londyn.

Wejście na public footpath
Zanim tam dojechaliśmy była jeszcze chwila na spacery w okolicy zamieszkania. To co rzuca się w oczy to tzw. public footpaths czyli publiczne ścieżki piesze. Nie da się na nie wjechać autem, rowerem, motorem, a na niektóre nawet koniem. Prowadzą często kilometrami przecinając publiczne własności - pola, łąki, ogrody... są tam od pokoleń i każdy może po nich chodzić oczywiście dobrze się zachowując. Oznaczone są drogowskazami, ale dobrze by mieć mapę by wiedzieć gdzie się kończy dana ścieżka. Niemniej fajnie że takie ścieżki są jakoś usankcjonowane.

Parlament i Big Ben
No ale czas na stolycę. Mówi się że jest to jedno z najbardziej różnorodnych kulturowo miejsc w Europie. I faktycznie - tyle języków, subkultur, wyznań, różnych strojów ile tam to chyba nie widziałem. Wydaje mi się że te 15 lat temu było jakoś... normalniej? Ciężko stwierdzić. Jak przebiegała wycieczka. Szybkie zwiedzanie rozpoczęliśmy przy London Eye. Wielka konstrukcja stojąca na brzegu Tamizy do której kolejka ciągnie się na godzinę lub dwie. Spacer w kierunku Waterloo bridge, a potem na drugą stronę rzeki.
Tym razem Parlament i Big Ben wydawały się większe niż dawniej, dziwnie tak, bo pamiętam że jak byłem mały to myślałem że BB będzie większy. A tym razem już wydawał się w sam raz.

Drogi na Waterloo bridge
Waterloo bridge - myślę że ten most wymaga specjalnej uwagi z kilku powodów. Pierwszy powód - daje możliwość fajnego spojrzenia na City które rozrasta się w znacznym tempie, a katedra Św. Pawła ginie gdzieś między wieżowcami. Natomiast infrastrukturalnie... most ten ma priorytet dla rowerów - szeroka ścieżka, autobusów - szeroki buspas i samochodów - wąska jedna nitka. To co dla wielu wydaje się utrapieniem tam jest realizowane w całej rozciągłości. Przed skrzyżowaniami miejsca dla rowerów by te miały pierwszeństwo przed samochodami, a parkingi rowerowe w wielu miejscach są objęte monitoringiem i strzeżone.
Bezobsługowa stacja rowerowa
Również system bezobsługowych wypożyczalni rowerów - olbrzymi - wiele stacji dokujących, każda na conajmniej kilkadziesiąt rowerów. I ludzie korzystają z nich baaaaardzo powszechnie co widać na ulicach. W ścisłym centrum tak na prawdę ludzie nie jeżdżą samochodami. Tych jest mało. Przeważają taksówki, rowery, motory/skutery, autobusy. Nie jest to żadną potwarzą by ktoś musiał się przejść czy przejechać do pracy na rowerze. W sumie fajnie że tak to tam wygląda - niemniej trzeba by zabrać tam chyba naszych planistów na trzeźwą wycieczkę by spojrzeli jak rzeczy mogą i powinny działać.

Przed Buckingham Palace
No to lecimy z wycieczką dalej - była szansa na zwiedzenie parlamentu, ale niestety z uwagi na jakiś alarm nie udało się prześlizgnąć do starej części... pewnie wiedzieli że nadchodzę i ogłosili ten alarm. Bez sensu. No ale cóż, przynajmniej wiem gdzie zapadają decyzje w części nowej :) W trakcie zwiedzania Londynu nie mogło oczywiście zabraknąć wizyty pod oknami królowej. Przejście przez Mall st. do Buckingham Palace niemal w barwach narodowych - tyle że powieszonych jakoś dziwnie... pewnie para królewska Maroka po wizycie w Polsce przyjechała na wyspy. Przed pałacem straż pełnią panowie w klasycznych czapach, a chwilę wcześniej przejście przez plac z ministerstwami i strażą konną która to straż się zmieniała. Te zwierzęta tam mają świętą cierpliwość. Ludzie podchodzą, głaszczą, dotykają.. a one stoją niewzruszone. Natomiast w pobliskim parku grasują łabędzie, gęsi tybetańskie, ohary, świstuny, bernikle rdzawoszyje, czernice... w sumie dziwne że TAM nie ma żadnej tablicy z gatunkami ptaków... chociaż nie wykluczone że ktoś to zasugeruje ;) przynajmniej taką dostałem wiadomość :) W takim miejscu aż się prosi by istniała, bo widać wiele osób je dokarmia ale pewnie nie wiedzą co, a wszak ornitologia na wyspach popularna jest.

Diwali na Trafalgarze
Kolejnym odwiedzonym miejscem był Trafalgar Square. Tutaj tego dnia Święto Diwali - indyjskie święto światła... setki lub tysiące hindusów z całego regionu ściągało tam by się bawić, świętować, przeżywać wspólnie. Wpierw pokazy tańców, koncerty zespołów, regionalna kuchnia, a wieczorem wspólna modlitwa, czuwanie przy świetle świec. Indyjki to jednak piękne kobiety są... (to tak z męskiego subiektywnego punktu widzenia). A ich pogodność w tym miejscu udzialała się przekazując dobrą energię odwiedzającym. Ciężko było nie być uśmiechniętym na tym placu.

Tower Bridge
Czas na przejażdżkę double-deckerem w kierunku najstarszej części miejskiej - rejonu Tower i Tower Bridge. Udało się szczęśliwie mieć miejsca z przodu - fajny widok, czysty autobus i przejazd bez korków dzięki wspomnianej już małej liczbie samochodów i buspasom. W CITY widać że budowy toczą się pełną parą, natomiast nie powoduje to jakichś zauważalnych problemów komunikacyjnych. Zanim doszliśmy do wspomnianej twierdzy i mostu odwiedziliśmy pobliski port jachtowy. Idea którą władze Warszawy chciałyby wcielić w życie, ale niektórzy protestują, inni nie wierzą a inni się obawiają. Tu stary port został zrewitalizowany. Jachty morskie, łodzie, katamarany, trimarany warte miliony stoją zacumowane w samym środku miasta w luksusowym porcie otoczonym apartamentowcami. Da się.

Tower of London
Tower - pierwsze wspomnienie z Anglii z roku '94. Kruki dalej kraczą, a budowla ładnie oświetlona. Ma swój majestat i znowu miałem jakieś dziwne wrażenie odnośnie rozmiarów. Nie wiem czemu tym razem wydała mi się większa podobnie zresztą jak Tower Bridge. Strasznie się cieszę że tu dotarłem, bo był to dla mnie pewien symbol. I po wizycie w tym miejscu poczułem się spełnionym :)
Pozostał powrót via Subway czyli metro :) na stację kolejową, gdzie na jednym z 18 peronów czekał na nas pociąg powrotny który bez stuku kół sunął aż nudnie z prędkością blisko 100km/h czego zupełnie się nie czuło. No i dzień z Londynem dobiegł końca. Jak na kilka godzin wydaje mi się że całkiem niezła reminescencja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz